Dwa sklepy w Krakowie: ul. Skotnicka 175, ul. Kilińskiego 2

Wróć do sklepu

Zawartość koszyka

Darmowa dostawa (InPost Paczkomaty 24/7) już od 500,00 zł.

Koszty dostawy:

Od 11,50 zł

suma: 0,00 zł
Przejdź do podsumowania
Asortyment Moje zakupy
Kategorie blog
Chmura tagów
Pan Herbin i niezamierzona tajemnica korespondencji 0

Dzisiaj pana Herbin bawi cała ta historia, ale jeszcze niedawno naprawdę nie było mu do śmiechu. Prawdę mówiąc, gdyby nie stary Nombre, wszystko mogłoby się źle skończyć…

To miał być cudowny weekend. Pani Abodant obiecała zjawić się na sobotnim podwieczorku. Poznali się w parku, kilka dni wcześniej. Dosiadł się do niej, kiedy na ławce czytała książkę. Rozmawiali całe przedpołudnie, aż w końcu musiała biec na zajęcia. Zaprosił ją do siebie, obiecała przyjść. Jeszcze odwróciwszy się, podała adres, by mógł przesłać zaproszenie. A on nie miał przy sobie nic do pisania! Całą drogę do domu powtarzał te kilka słów jak wierszyk w szkole.

Wydawała mu się wtedy trochę niedzisiejsza, wręcz nieco staroświecka – postanowił traktować to jak pretekst do zabawy w wintydż. Rano wygrzebał z szuflady stare pióro dziadka, pudełko ze stalówkami i do połowy zużyty atrament. Obmyślił zaproszenie i siadł do pisania.

To była droga przez mękę. Stalówka nic a nic nie chciała go słuchać. Łamał i wyginał kolejne, aż w pudełku została tylko jedna. Zawziął się. Ta pisała znacznie grubiej, ale za to nie cięła papieru. Po trzech godzinach był w stanie pisać w miarę równo, choć trudno to było nazwać ładnym pismem.

Czasu było coraz mniej, więc wypisał treść, chuchnął na papier i złożywszy na pół, umieścił list w kopercie. Zbiegając po schodach, wpadł na pomysł. Ma być wintydż – będzie wintydż. Zawołał do siebie jednego z chłopaków, bawiących się na podwórku i wręczył mu list oraz monetę. Obiecał drugie tyle, kiedy wróci z odpowiedzią.

Pani Abodant mieszkała całkiem blisko. Chłopak już po kwadransie był z powrotem, w brudnej ręce ściskając kopertę. Uboższy o kolejną monetę pan Herbin w pośpiechu otworzył list i… krew uderzyła mu do głowy. Jedno zdanie: „To jakiś żart?”. Pognał do siebie, by po chwili wrócić z odpowiedzią. Koperta i moneta wręczone – mały goniec znów ruszył.

Dwie godziny później stary Nombre zastał przed wejściem do mieszkania pana Herbin chłopaka, siedzącego na schodach pokrytych papierkami po słodyczach. Prawdziwe zaskoczenie czekało jednak w środku. Wnętrze lokum przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Po podłodze walały się kawałki papieru, zmięte i potargane. Przy stoliku siedział gospodarz, pisząc coś i mamrocząc jak osoba, która sama sobie dyktuje tekst. Słysząc kroki, odwrócił się i spojrzał na gościa niezbyt przytomnie.

Nombre znał Herbina od dziecka. Prowadził księgowość jeszcze jego ojcu, a kiedy syn przejął interes, także jemu. Co tydzień spotykali się, by omówić sprawy firmy. Nigdy jeszcze nie widział go w takim stanie.

Tymczasem Herbin skończył pisać i ruszył do drzwi. Nombre zastąpił mu drogę, delikatnie przytrzymał za ramiona i zmusił by usiedli razem przy stole. Nie musiał o nic pytać, bo Herbin sam nagle zaczął mówić. Z chaotycznej opowieści wyłaniał się obraz katastrofy, w którą zamieszana była dziewczyna o nazwisku Abodant, chłopak sprzed drzwi, podwieczorek, zaproszenie, listy, pióro, atrament i… rozpaczliwie zakochany Herbin.

Nombre wstał od stołu i zebrał z podłogi kilka kawałków papieru. Rozwinął je i uśmiechnął się pod nosem. Potem wziął od rozmówcy niewysłany list i zerknął do środka. Znowu się uśmiechnął. Wyszedł na korytarz i chwilę rozmawiał z czekającym przed drzwiami chłopcem. Wręczywszy mu pieniądze, wrócił do mieszkania. Kończył parzyć herbatę, kiedy rozległo się pukanie.

Odebraną od gońca przesyłkę rozpakował na stole, stawiając przed zdumionym panem Herbin niewielki przedmiot, wyglądający na starą pieczęć kołyskową – bibularz do atramentu. Zrobiono go z drewna, a od spodu umocowano bibułkę. Na opakowaniu widniało nazwisko… Herbin!

– To oczywiście zbieg okoliczności, choć nie da się wykluczyć, że jesteście spokrewnieni. – Nombre z rozbawieniem obserwował zaskoczenie Herbina. – A teraz niech pan napisze swoje zaproszenie i pamięta, że obok leży suszka atramentowa. Niech pan jej użyje przed złożeniem listu.

Widząc wahanie gospodarza, stary księgowy szybko skreślił dwa słowa na papierze, po czym ledwo dmuchnąwszy na kartkę, złożył ją na pół, a po chwili rozłożył znowu na stole. Tekst był całkowicie rozmazany i nieczytelny. Herbin miał tak zabawną minę, że Nombre parsknął śmiechem.

– Proszę się spieszyć, wieczór blisko i nasz goniec może być zmuszony wrócić do domu. – Nombre sięgnął po kubek z herbatą i obserwował piszącego. Po chwili pomógł mu osuszyć tekst – suszka doskonale poradziła sobie z nadmiarem płynu i chłopak przed drzwiami doczekał się ostatniego tego dnia zlecenia. Kiedy wrócił z odpowiedzią, zmierzchało.

Suszka atramentowa, bibularz… – Herbin z niedowierzaniem kręcił głową. – Dlaczego sam na to nie wpadłem!? – pytał, czytając liścik pani Abodant, która z radością potwierdziła przybycie. Taktownie zrezygnowała z komentowania wyjaśnień, które załączył do zaproszenia.

– Chyba dzisiaj nie będziemy się naradzać w sprawach biznesowych. – Nombre ruszył do drzwi, ale zatrzymał się jeszcze z ręką na klamce. – Będzie nietaktem, jeśli zapytam dlaczego nie mogliście do siebie zadzwonić, wysłać sms, albo maila?

– To takie trywialne – powiedział Herbin. – A ja chciałem, żeby moje zaproszenie zapamiętała na zawsze.

– Niewątpliwie to się panu udało. Proszę jednak pamiętać te słowa: suszka do atramentu, czyli bibularz pod ręką ilekroć pisze pan coś ważnego i chce, by pozostało czytelne. – Nombre zamknął za sobą drzwi i zszedłszy po schodach, wyszedł na podwórko. Na ławce przed domem siedział chłopak otoczony wianuszkiem kolegów. Rozdawał gumy do żucia.

Jarosław Nykiel
www.janykiel.pl

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper Premium